Kategorie
Moje wyprawy

Szlak Orlich Gniazd – 172 km w 3 dni – Dzień 1

Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, w sekcji Moje wyprawy chciałbym podzielić z Tobą impresjami z moich marszów

Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, w sekcji Moje wyprawy chciałbym podzielić z Tobą impresjami z moich marszów średnio i długodystansowych. Mam nadzieje, że uda mi się  zabrać Ciebie w daleką podróż przez Polskę ale również poza jej granice. Wierzę że w przyszłości wspólnie przemierzymy niejeden, niekoniecznie długodystansowy szlak. I wtedy nazwę sekcję Nasze wyprawy 😊

Moje pisanie rozpoczynam wspomnieniami z marszu Szlakiem Orlich Gniazd.  Marszu charytatywnego, poświęconego pomocy  osieroconym na skutek wojny za naszą wschodnią granicą dzieciom.  Pragnąc zgromadzić wokół jego idei jak najwięcej osób, podniosłem sobie poprzeczkę i postanowiłem przejść 164 km w 3 dni (wyszło 172 km). Niesiony wtedy falą entuzjazmu nie wiedziałem jak trudny to będzie sprawdzian. Na czas wędrówki wybrałem Święta Wielkanocne, tak żeby startując  w Wielki Piątek z Krakowa z pętli tramwajowej Krowodrza Górka, móc po trzech dniach zameldować się na Starym Rynku w Częstochowie.  Przygotowania do marszu trwały blisko dwa miesiące. Wreszcie rankiem 15 kwietnia 2022 roku stanąłem na starcie. A teraz zapraszam Cię do lektury pierwszego odcinka.

Dzień 1 / 15.04.2022

Plecak już od wczoraj spakowany, wstaję o 4:30, ostatnie sprawdzenie czy aby wszystko i szybka owsianka. Czuję adrenalinę jak kiedyś przed startem do zawodów. Na początek szlaku przybywam punktualnie, telewizja już jest, 15 min kręcenia materiału dla Teleexpresu który mam nadzieję pomoże rozreklamować akcję i już idę pierwsze kilometry. Powietrze jest gęste, taka wilgotna zawiesina. Suchością cieszę się do Giebułtowa, zaczyna padać deszcz. I tak ze zmianami na mocniejszy lub słabszy, grad lub chwilę słońca wygląda ten dzień. Nie ma to dla mnie znaczenia, wiem że bez względu na wszystko co się po drodze wydarzy dojdę w niedzielę do Częstochowy. Pierwszy miły przystanek tego dnia to Ojców i posiłek u Pani Beaty. Piękny pensjonat i przemiła jego gospodyni sprawiają że oprócz jedzenia dostaję sporą dawkę endorfin……które niosą mnie aż do Pieskowej Skały. Myślę że jak tak pójdzie to szybko się rozprawie z tym szlakiem. Nic bardziej mylnego. Za Sułoszową odczuwam pierwsze skutki przemoczenia i asfaltowej nawierzchni. Telefon do Ilony, mojego suportu tego dnia i popołudniowa zmiana obuwia staje się faktem. Stawiam na ultralekkie Salomony, pewnie zaraz przemokną ale nadrobię kilometry. W plecaku jest jeszcze jedna para na zmianę. Zaczynają się dukty leśne, ciągną się długimi kilometrami. Po 40 koilometrze, każdy następny jest coraz dłuższy,  patrzę na zegarek rzeczywiście zaczynam zwalniać a do mety etapu jeszcze trochę. Osiągam nie bez trudu 51 km i pod zamkiem w Rabsztynie piszę do Was prośbę o doping. Jest mi bardzo potrzebny. Robi się ciemno, zakładam czołówkę, jeszcze dwie górki przede mną, idę już na sporym zmęczeniu i szwankuje koncentracja. Pomimo włączonej nawigacji w lesie wybieram niewłaściwą ścieżkę i już poza nim ląduję po kostki w jakiejś białej mazi. To kamieniołom Stare Gliny, koparki pracują na pełnych obrotach jest jak w Mordorze. Wracam na szlak, na szczęście jest blisko. Poinstruowany przez gospodarza mojego pierwszego noclegu pokonuję ostatnią górkę. Jego żona wita mnie słowami…..wygląda pan inaczej niż w telewizji……próbuje się uśmiechnąć na ten tekst ale zwyczajnie mi to nie wychodzi. Padam na fotel i dochodzę do siebie. Jest 21:15, licznik pokazuje 61 km…posiedzę jeszcze chwilę i muszę coś zjeść umyć się opatrzyć otarcia i szybko pójść spać…jutro wczesny start…..ciąg dalszy nastąpi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *